Jak zrobić fatalną carbonarę?
Punkt 1.
Wracamy z krótkich wakacji, więc w lodówce oprócz światła jest jeszcze kilka rzeczy, które są ‘w zasadzie dobre’, bo przecież jeszcze nie wyszły.
Punkt 2.
Jem sam, więc wiele tego nie potrzeba: jedno jajko i… o tak, ta mniejsza połówka opakowania otwartej jeszcze przed wakacjami śmietany. Ona jest przecież jeszcze całkiem spoko (sygnał, że nie jest spoko śmietana daje zupełnie odwrotnie, niż światła uliczne: robi się zielona).
Nie przejmujemy się delikatnie zaburzonymi proporcjami, dwa do trzech razy za dużo jajka w stosunku do wydrapanaj z dna kubeczka ilości śmietany to przecież nawet lepiej, bo dietetyczniej.
Punkt 3.
Hmmm, no nie mam boczku, ale przecież z powodzeniem mogę go zastąpić kabanosem ‘na drogę’ który pokonał ze mną w sumie 2400 kilometrów. Jest lepszy, bo doświadczony.
Punkt 4.
Trochę żółtego sera. Tego z lodówki. Żółty ser jak wiadomo leżąc i pokrywając się różnymi rzeczami (tylko przecież na wierzchu) dojrzewa.
Punkt 5.
Makaron powinien być al dente, więc skrupulatnie go rozgotowujemy, na koniec możemy delikatnie przypalić.
Punkt 6.
Fak, zapomnieliśmy przypraw, więc wrzucamy je na koniec, na wierzch.
Punkt 7.
Przypalony makaron pokrywamy uzyskaną zamiast sosu jajecznicą.
Punkt 8.
Wykonujemy ręką znak krzyża, aby rano po tym czymś się obudzić.
Punkt 9.
Jeśli jeszcze nie odechciało nam się jeść, ryzykujemy.
Podsumowanie.
Karbonarka jest prostym daniem, które można zchrzanić na wiele sposobów, powyższa jest tylko jedną z wielu możliwości.
Fotografii uzyskanego dania niniejszym oszczędzam.